They see me rollin'...
Lotnisko w Oulu jest zlokalizowane o jakieś dobrych piętnaście kilometrów od centrum i dwadzieścia od kampusu, gdzie mój kochany troll urządził sobie legowisko. Komunikacja miejska jednak działa tu sprawnie i jeden, trochę meandrujący busik załatwił sprawę. 
Przy okazji mogłam trochę się rozejrzeć po okolicy, gdyż startujący z przedmieść autobus przecinał również centrum i zahaczał także o kilka uliczek w okolicach uniwerku. Cała jazda trwała nie więcej jak pół godziny, ale wystarczyło to, aby wyłapać kilka największych różnic pomiędzy Oulu a takim Gdańskiem na przykład.

Drzewa
W przegenialnej książce, którą wyczailiśmy w odpowiedniku Empiku wyczytałam, że biel na fińskiej fladze oznacza chmury oraz śnieg, a błękit - jeziora oraz niebo, skondensowana definicja tutejszego pojęcia wolności i przestrzeni. Moim skromnym zdaniem, brakuje tam zieleni w tle. "Zaplecze" większości zdjęć pewnie będzie zielone i gwarantuję, że niewiele będzie tu fotek, gdzie nie pojawi się choć kawałek jakiegoś mniejszego czy większego (ale raczej większego) chabazia.
Drzewa są wszędzie. Głównie sosny i brzozy, z rzadka trafia się świerczek, jarząb albo wierzba. Może nieco dalej od miasta byłaby nieco większa różnorodność, ale generalnie to, co się u nas uważa za szkodliwą monokulturę tu jest po prostu na porządku dziennym. Ot, zimą jest najwyraźniej za chłodno na jakieś poważniejsze drzewa a i ziemia, głównie piaskowe nanosy lodowca, też nie sprzyja rozszalałej dżungli.
Picture
Rzut z trasu akademika na centrum. Betonowa dżungla w fińskim ujęciu.

Mimo, że Oulu to największe pod względem ludności miasto na północy Skandynawii (ba! Nazywane bywa "Perłą Północy") i jest odpowiednikiem naszego miasta wojewódzkiego, otoczone jest lasami, a i w jego granicach pełno leśnych szlaków, skwerów o leśnym charakterze, zadrzewień i pojedynczych drzewek tkwiących dumnie na trawnikach. Całe miasto wygląda przez to nieco jak jeden wielki, nadmorski kurort. Szyszki na chodnikach wybitnie przypominają Stegnę czy inne Kąty Rybackie, ale z pewnością nie Gdańsk czy Kraków! 
Do głównych wad takiego zagospodarowania terenu należy fakt, że trzeba się nieco nakołować obierając drogę różniastymi objazdami, bo skróty przez leśne ścieżki kończą się najczęściej solidnym wytrzęsieniem półdupków na wystających korzeniach...
Picture
Tak, to jest teren kampusu. Chaszcze na dole to konkretne jagodzisko... Raptem o dwieście metrów od naszego bloku.

Picture
...bonusów jest jednak nieporównywalnie więcej. 
Dziesiątki kilometrów leśnych ścieżek i tras rowerowych gwarantują, że trudno tu o znudzenie drogą do pracy, a na spacer można się przez miesiąc co dzień wybierać inną trasą i nigdy nie powtórzyć tej samej marszruty. 
Po drugie: taka ilość drzew jest łasa na każdą cząsteczkę dwutlenku węgla czy azotu. Jakby mogły, to na korzeniach podpełzałyby do dróg i konarami wywracały słabszych rywali, byleby tylko móc się dobrać do zasobów... Takie drewniane zombie z ukierunkowaniem na niezbyt szlachetne gazy. Powietrze jest przez czyste, rześkie i przepojone zapachem żywicy, mchu i sosnowych szpilek. O oddech ciężko jedynie w saunie, natomiast po centrum można się kręcić spokojnie bez obawy, że ołów w pojedynczym hauście powietrza zalecaną dzienna dawkę przekroczy kilkunastokrotnie. 
I w końcu jagody. Z tego, co udało się nam wywnioskować po obrazkach w lokalnej odmianie "Faktu" czy innego szmatławca, wysyp jest w tym roku wyjątkowy. Rzeczywiście, wystarczy tylko wleźć w bardziej ambitną kępkę, żeby natrzaskać ich pełną garść. Ilość wystarczająca na pyszną kolację dla dwojga to raptem pół godziny roboty (nieco upierdliwej, fakt, gdyż chmary rządnego krwi robactwa podnoszą się spod każdego listka). 

Komunikacja miejska
Kursująca niespecjalnie często, za to punktualna do przesady i... pustawa. Jechaliśmy autobusem kursującym na długiej trasie, w dodatku jadącym przez środek miasta i to w godzinach największego ruchu, a mimo to sporo miejsc siedzących było wolnych przez całą naszą podróż. Przyczyna tego stanu rzeczy okazała się być banalna, a są nią...
Rowery
Nie przesadzę, jeśli napiszę, że są ich tu dziesiątki tysięcy. Pedałują wszyscy i wszędzie. Każdy tu używa roweru, a jeśli nie, to albo jest obłożnie chory i czas mu szykować trumnę, albo dopiero co przyjechał i nie zdążył jeszcze pojazdu wypożyczyć. Sami korzystamy z rowerów, które zostawili nam poprzednicy Maca i kołujemy nawet do pobliskiego sklepu - to wygodniejsze niż taszczenie siat w łapkach :)
Picture
To nie sklep czy komis na powietrzu, tylko parking na rynku w centrum. 

 Jasne, że dwa kółka są zdrowsze i bardziej przyjazne środowisku niż cztery, co ekologicznie uświadomionym Finom z pewnością bardzo odpowiada. I, owszem, Oulu jest dużym miastem, w dodatku rozciągniętym wzdłuż wybrzeża Bałtyku i posiekanym na mnóstwo drobnych wysepek, więc rower to szybki oraz tani sposób na przemieszczanie się po okolicy, tym wygodniejszy, że niewiele tu stromych wzniesień, a krajobraz jest płaski jak na Żuławach. 
...Ale to, co się tu dzieje, to urzeczywistniony mokry sen każdego zapalonego cyklisty. W samej miejscowości jest ponad 600 kilometrów ścieżek rowerowo-pieszych; do tego dochodzą jeszcze bezkolizyjne skrzyżowania z drogami (tunele pod trasami o większym natężeniu ruchu - czyli gdy przejeżdża tam więcej niż siedem samochodów na godzinę), wypożyczalnie (pierwsza już na dworcu), pełen serwis w wielu punktach miasta i stojaki w każdym możliwym miejscu, od urzędów i szkół poczynając, poprzez wszelkiej maści oraz asortymentu sklepy, na zwyczajnych blokach kończąc. 
Zamknięty sklep można poznać po tym, że na stojaku przed nim stoi jeden zaledwie rower (i to podrdzewiały - do tego jeszcze wrócę). Zwykło się u nas uważać, że jeśli właściciel sklepu ustawi przed nim stojak na 3-4 rowery, to jest to człowiek dbający o cyklistów. Tu byłby to strzał w jaja i to z armaty.
A co mieszkańcy Oulu robią, kiedy spadnie śnieg? Dalej kręcą pedałami! Nie rezygnują z tego nawet w środku mroźnej, północnej zimy, a to dzięki poświęceniu władz miasta na promocję zimowej jazdy na rowerze, odpowiedniej infrastrukturze i utrzymywaniu tego wszystkiego w rozsądnym stanie. Dodatkowe znaczenie ma tu zapewne fakt, że Finowie, podobnie jak Szkoci, wychodzą z założenia, że nie ma czegoś takiego jak "zła pogoda". Złe może być jedynie dobranie ciuchów do pogody. 
Temat rowerów zimą został już poruszony w kilku poważnych naukowych opracowaniach - dla ciekawych artykuł z linkami rozwijającymi wątek nieco szerzej: http://www.eltis.org/index.php?id=13&study_id=3708

Picture
Wszędzie czyściutko.

Picture
Publiczny grill. 

Porządek
Są na świecie takie miejsca, gdzie "wspólne" nie jest skrótem od "niczyje, więc sobie wezmę, a jak nie, to chociaż rozdupcę". "Wspólne" oznacza tu "wszystkich, również moje, więc trzeba dbać". I tak: widok śmieci w lesie dla przeciętnego Fina byłby równie przerażający i odrażający  jak całonocny maraton klasyki horrorów gore. Ulice nie ślinią się plamami wyciekającego paliwa, leśne wiaty prędzej rozsypią się ze starości, nim ktoś je zniszczy, a lokalne władze mogą w spokoju stawiać miejsca grillowe obok placów zabaw w blokowiskach, bez obawy, że następnego dnia ruszty status na fejsiku zmieniać będą już z lokalizacji "Złomowisko.oy". Tylko spróbujcie znaleźć bezpańską puszkę! Lokalsi mają dobry bodziec do segregacji śmieci w postaci automatów, które naliczają kaucję od najdrobniejszej puchy czy butelki. Dla nich zostawienie puszki po browarze na trawniku to jak zakopanie 50 groszy w kociej kuwecie: gówno na tym zyskają. Jedynie duży festiwal metalowy (pisząc: duży mam na myśli występy gości z Kalmah, Within  Temptation czy Amorphisa) czasowo zwiększył procentowy udział amelinum w wodach powierzchniowych Oulu - ale to i tak nic w porównaniu z morzem plastiku, które pozostaje po byle jarmarku czy dniach Koziejwólki Dolnej.
Poszanowanie własności
Łatwo sobie wyobrazić, że w kraju, który przeżył zabory zarówno z lewa jak i prawa, a śnieg zalega przez pół roku, umiejętność "skołowania" sobie czegoś jest cenna. Nic jednak bardziej mylnego! W przeciwieństwie do mentalności rządzącej zachowaniem wielu rodaków, Finowie nie mają lepkich rączek i nie posiadają głupiej potrzeby wzajemnego okradania się. Wierzcie mi lub nie, to jest widoczne na pierwszy rzut oka.
Picture
Rowery zaparkowane pod odmianą "Biedro". Żaden na dobrą sprawę nie jest przypięty.

 Pozostawienie otwartego okna na parterze i wyjście na spacer nie jest tu uważane za głupotę. No, może jako pewien brak ostrożności, ale z całą pewnością nie list otwarty z zaproszeniem dla wszystkich okolicznych mętów i szumowin. Widziałam dziewczyny, które pozowały do zdjęć na skuterze, podczas gdy torebka jednej z nich leżała o parę metrów dalej. I nikogo najwyraźniej nie kusiła, bo kiedy wyszliśmy ze sklepu, torba dalej tkwiła, gdzie została rzucona, a laski w najlepsze sobie gadały, nie zwracając uwagi na otoczenie. Nikt, kto wchodzi do sklepu na pięciominutowe zakupy nie zaprząta sobie specjalnie głowy zabezpieczaniem roweru, którym przyjechał, a pojazdy, którym zapięto blokadkę na koło, by uniemożliwić bezpośrednie odjechanie z parkingu uważa się tu za nieźle zabezpieczone przed kradzieżą. Wstręt do cudzej własności jest tu tak wielki, że są na postojach rowery zżerane przez rdzę aż chrupie, porzucone, lecz nie ruszane nawet przez służby miejskie - bo w końcu właściciel kiedyś się jeszcze może zgłosić.
Nie oznacza to, że kradzieże nie zdarzają się w ogóle. Podobno najwięcej rowerów ginie w weekendowe wieczory, gdy pijani w sztok ludzie łapią byle który rower, sądząc, że to ich i odjeżdżają w siną dal. Zorientowawszy się, że wzięli nie na swój wehikuł porzucają go w najbliższych krzakach - i tam powoli rozsypuje się w rdzawy pył. 

Wysiadka!
A jednak można korzystać ze wszelkich luksusów i udogodnień, jakie zapewnia życie w dużym mieście, jednocześnie ciesząc się przestrzenią, czystym powietrzem i nisko przetworzoną naturą. Mieszkańcy Oulu znaleźli złoty środek i widać to już na pierwszy rzut oka.



Leave a Reply.