Jak to jest zrobione?
Pomarudziłam. Co prawda z wysiłkiem i na wyrost, ale obowiązek spełniony, więc teraz można przejść dalej. Dziś prosta zabawa w stopniowanie, a na tapecie rzeczy, od których romans grzywki i brwi miewa się kwitnąco, łebek sam kładzie się na dowolnie wybrane ramię, a usta układają w okrąglutkie "o", albo mniej krągłe "dafuq?!?"
Czasami lepsze, czasem gorsze... Inne.
//Jeśli ktoś wchodzi tu tylko dla fotek - są na dole, parę obrotów scrollem dalej niż zwykle :)

Prysznic w toalecie
Zawsze. W prywatnych mieszkaniach, w łazienkach na uniwersytecie oraz w akademiku, a nawet w knajpach, zawsze umywalka przy kibelku wyposażona jest w prysznicową słuchawę.
Źle: czasem stan techniczny pozostawia wiele do życzenia i prysznice w miniaturze ciekną, kiedy tylko odkręci się kran. Trzeba też sporo wprawy, żeby korzystając z tego wynalazku nie zafundować niepotrzebnie kąpieli kafelkom i ścianom wokół... Pewne wątpliwości budzi również korzystanie z takiego sprzętu w toalecie przy budzie z kebabem (choć prawdopodobnie to miejsce najbardziej tego potrzebuje - sosy mają na serio ostre! @@'). I kto to w ogóle wymyślił?!
Dobrze: czysto i świeżo przez cały dzień! ^^ Prawdopodobnie kobiety (a zwłaszcza "świeżo dzieciate") bardziej docenią ten wynalazek. Zalety bidetu bez konieczności inwestowania kasy (i miejsca w łazience) w kolejną porcelankę? Jestem za.
Jeszcze lepiej: podobne słuchawy, tyle, że z ostrą szczotą na końcu mają przy zlewach kuchennych - bajer, kiedy trzeba doskrobać przyjaraną nieco patelnię! 

Cydr
Puszki i butelki tego cudu fermentacji stoją sobie grzecznie na półkach razem ze zwykłym piwem.
Źle: wciąż alkohol, więc jego cena, podobnie jak piwa,  skręca wątrobę w chińskie osiem. Jeśli o mnie chodzi - jeden pies, czy robi to widok metki na puszce czy zawartość tejże... 
Dobrze: W przeliczeniu wychodzi lepiej niż tani japcok w Polsce... A jakości i smaku nie ma nawet co porównywać. Cyderek miecie i szpachluje!
Jeszcze lepiej: wybór marek i smaków przyprawia o zawrót głowy. Każdy znalazłby coś dla siebie. bo jedynym ograniczeniem jest zasobność portfela.
Bonus: w Polsce podobno obniżono bandycką akcyzę na cydr, co oznacza, że wkrótce i w naszych lodówkach może się to cudo chłodzić... Co prawda wciąż w cenach zaporowych, ale lepsze to, niż zupełnie niezrozumiała dla mnie posucha na naszym rodzimym rynku winiarskim.

Przestrzeń (nie tylko) osobista
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie?
Źle: a spróbuj tylko złapać gumę. Zimą... W lesie... No spróbuj, cfaniaku!
Dobrze: "korek na skrzyżowaniu" to, wedle definicji bardziej tu zadomowionego Polaka, jakieś trzy samochody przed twoim.
Jeszcze lepiej: mnóstwo miejsca na łokcie, nawet w najpopularniejszych miejscach w mieście. Fin widząc w alejce sklepowej trzy osoby przebierające tam w towarze najprawdopodobniej przejdzie w inną, zgarnąć pozostałe zapasy ze swej listy zakupów i poczeka, aż ktoś opuści tą wcześniejszą. Nikt nie lubi robić zakupów w tłoku.
 Tipsu, coś dla Ciebie? ^^

Drechy i podsklepowe dziadki
Taa, pewne typy ludzi pojawiają się znikąd, gdy tylko populacja przekroczy określony próg ilościowy.
Źle: są.
Dobrze: nie zaczepiają o drobne. Nie wykazują ponadnormatywnego zainteresowania cudzymi problemami. Nie syfią. Właściwie to zbieracze puszek tak często przemykają, wymiatając do gołej ziemi każdy śmieć, że człowiek zaczyna się zastanawiać: oni mają jakąś gildię i się tym dzielą, czy jak?
Jeszcze lepiej: drechy robią sobie telefonami sweet focie na fejsika i sępią darmowy internet z pobliskiej biblioteki. Pijaczkowie okupują pobliski skwerek (przyrośnięci chyba do tych ławek, bo są tam bez względu na pogodę X_X'), ogółem stwarzają raczej niskie zagrożenie dla dobrego samopoczucia współmieszkańców.
Picture





Internetowe pijawki
 w akcji.

Picture
Przy okazji: odrobina Anglii w kraju św. Mikołaja.

Socjal
Tutejszy urząd dysponujący kasą w podły sposób odbieraną uczciwie pracującym ludziom w formie podatków ma nieco większe uprawnienia niż nasz ZUS i opieka społeczna razem. Jest też dużo sprawniejszy w zarządzaniu swoimi zasobami, a jego księgowość jest krystalicznie przejrzysta niczym polodowcowe jezioro w sercu gór.
Źle: mnóstwo papierologii potrzebnej do załatwienia sobie podstawowych uprawnień do zasiłków i niczym nie chroniony cyc do dojenia dla wszelkiej maści cwaniactwa, które z zapomóg może sobie tu całkiem wygodnie żyć.
Dobrze: wszystkie dokumenty można tu załatwiać przez internet, bez durnego latania po urzędach. 
Jeszcze lepiej: nie ma żebrzących na ulicach. Posiadając fińskie obywatelstwo trzeba naprawdę z własnej, nieprzymuszonej woli chcieć mieszkać pod mostem, a i wtedy jakiś urzędnik podejdzie i zapyta, czy aby przeciągi nie przeszkadzają zbyt mocno. Opowiedziano nam, że parę lat temu pojawiła się w mieście  grupa Cyganów/Romów; cholera ich tam wie. Długo z wyciągniętymi łapkami pod sklepami nie postali (prawdopodobnie do pierwszej solidnej zimy), bo Finowie po prostu nie rozumieli o co chodzi z tym całym "dajpani". Czemu oni mają dawać, skoro jest opieka społeczna? Inkarnowane w człowieka gołębie z Centralnego czując, że interesu na tym nie zrobią, a pośladki na trotuarze poodmrażają sobie z pewnością, zwinęli swoje reklamówki i wynieśli się w diabły. Mieszkańcy nie płakali.

Pedały przodem
Zawsze. Mimo wszelkich inżynieryjnych przebłysków geniuszu w kwestii bezkolizyjnych skrzyżowań, bezpośrednich przejazdów przez jezdnie zlikwidować jeszcze się nie udało.
Źle: kierowcy są przyzwyczajeni, że przepuszczają pieszych i rowerzystów na pasach, bez względu ile muszą poczekać. Niektórym kapslowatym rowerzystom przyzwyczajenie do tego stanu rzeczy zajmuje trochę czasu. Wyobraźcie sobie teraz scenkę:
Rowerzysta dojeżdża do przejścia, ale z jakiegoś powodu (czeka na kogoś, kto został z tyłu, łańcuch mu spadł, mniejsza o to) nie chce z niego skorzystać. Zatrzymuje się więc w odległości tak ze dwóch-trzech metrów od pasów, przystaje... No wyraźnie widać, że nie rusza tyłka przez najbliższą chwilę. Kierowca, który w międzyczasie również zbliżył się do zeberki dojeżdża ostrożnie, po czym zatrzymuje auto i niepewnie patrzy na rzeczonego rowerzystę. Cyklista, nieco zdezorientowany takim zachowaniem, również patrzy na kierowcę. Stoją i się na siebie gapią, jak ten wół w malowane wrota. Stoją, spoglądają, wreszcie operator jednośladu łapie, w czym problem i nerwowym machnięciem pokazuje, operatorowi samochodu, że tamten może spokojnie jechać. Prowadzący auto wydaje się być nieco zdumiony, gestem stara się upewnić, czy temu kosmicie na rowerze na pewno nie przyjdzie do głowy wpakować się mu pod koła. Nie kosmita, choć też obcy, do przeganiającego machania łapką dołącza pośpieszne kiwanie głową. Kierowca jeszcze raz gestem wskazuje rowerzystę, przejście i sprawdza, czy ten nie zechce jednak przedostać się na drugą stronę... Rowerzysta do poprzednich gestów próbuje dołączyć gwałtowne zaprzeczenie, co skutkuje ruchami, które równie dobrze mogłyby udawać taniec nowoczesny albo specyficzną formę padaczki. Kierowca, chyba wystraszony, odjeżdża wreszcie. A z drugiej strony nadjeżdża kolejny, ostrożnie, powoli...
True story.
Dobrze: przejścia najczęściej są nieco podniesione względem ogólnego poziomu jezdni, czasem też po brzegach wybrukowane - same w sobie stanowią "leżących policjantów", więc kierowcy i tak przed nimi zwalniają, żeby nie stracić amortyzatorów (bo resztki pieszego usunie byle deszcz, w ostateczności myjnia). Jeśli dodać do tego ogólnie raczej dobrą widoczność w miejscach skrzyżowań, to ryzyko wypadku jest zniesione do minimum.
Jeszcze lepiej: Z GÓRKI NA PAZURKIII!!!

Lato
Deszczową jesień należy po prostu jakoś przeboleć. W trakcie długiej i mrocznej zimy podziwiać zorze, a śnieg i mróz wykorzystać na wszelkie sobie znane sposoby (nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło). Wiosną uważać na przeręble, a latem... Latem żyć pełnią życia!
Źle: kończy się. Dzieciaki idą do szkoły już 15 sierpnia. Podobnie jak u nas początek roku szkolnego oznacza przestawienie się na jesienne dekoracje i chomikowe myślenie o zapasach na zimę. Zawsze podobały mi się te ostatnie dni wakacji - zaciekawienie tym, co będzie się działo w nowym roku szkolnym, nowe książki i opowieści z letnich wizyt. Myśl o zimie jednak do tej pory pozostała jednak mocno przygnębiająca. To się pomału czuje w atmosferze miasta.
Dobrze: pogoda najczęściej jest sprzyjająca. Do tej pory nawet w pochmurne i deszczowe dni nie było chłodniej niż 15-18 stopni, a kiedy słoneczko przygrzewało, słupek bujał się między 24 a 30. Dziwnym trafem jednak nie było duszno ani parno. Dobra aura (grzeczny piesek!), by żyć i korzystać ze wszystkich letnich atrakcji, jakie w mieście można wyniuchać. Tockarowi mogłoby się tu spodobać. :D
Jeszcze lepiej: "Mamo, wrócę jak się zrobi ciemno" :DDD
Picture
Powyżej: po ostatniej turze sauny czas na drinaska na dworze. Mimo, że było po 22:00, panorama Oulu wciąż cieszyła ślipia. To wschodzące w tle to satelita, nie gwiazda - gdyby istniały jakieś wątpliwości :D

Obok: Niskobudżetowy obiadek wedle Finów: łosoś.

Ceny
Trudno się dziwić, że w nadmorskim kraju, w dodatku podziurawionym przez jeziora jak tarka do sera, ryby są tanie. Ale niektóre ceny nie stanęły po prostu na głowie - one biegają na dłoniach i nogami żonglują w rytm kankana!
Źle: alko. Trzeba być dobrym bimbrownikiem lub naprawdę bogatym człowiekiem, żeby tu sobie zniszczyć w ten sposób zdrowie.
Dobrze: powiedzcie przeciętnemu mieszkańcowi akademika, że podwójna porcja takiego obiadku, jaki widać powyżej, będzie go kosztowała mniej ugotowanie kilograma parówek w czajniku elektrycznym, to was zabije śmiechem nim zdążycie skończyć zdanie. Bardziej litościwy spróbuje powstrzymać wybuch opętańczego chichotu, dając czas na ucieczkę. Ale taka jest prawda. Nie wierzyłam własnym ślepiom, kiedy po  raz pierwszy porównałam cenę za kilogram ryby i parówki (żadne tam cielęce wygibaski, najzwyklejsze parówy ze świni mieszczącej się pośrodku wykresu krzywej rozkładu normalnego i celulozy zbyt przeciętnej, aby posłużyć za pachnącą srajtaśmę). 
Jeszcze lepiej: 30%, 50%, 70%! Obniżki, na widok których bida-kapsel jakoś takim przyjaźniejszym okiem spogląda na produkty wcale nie tak niezbędne do przeżycia, jak to sobie wmawia po ich zakupie. Głównie spotykane na nabiale i mięsku, któremu już bije dzwon. U nas niektóre sklepy z rzadka przecenią sztukę lub dwie produktu witającego się ze swoją datą ważności. Tutaj z rana wymienione wyżej działy są czerwono-żółte od jaskrawych nalepek informujących o promocji. Ale! Wyprzedaże końcówek nie obejmują wyłącznie żarcia. Przeglądając foldery reklamowe regularnie podrzucane do skrzynki w akademiku trafiliśmy na gazetkę z ofertą sieci sklepów meblowych. Co byście powiedzieli na dużą, modną teraz narożną kanapę tańszą o połowę? Nawet porównując ceny z tutejszą pensją minimalną wyszło mi, że dałoby się w pełni umeblować mieszkanie nowymi gratami i jeszcze byłoby za co pożyć.
Picture
Oproszszsz, jak mi się czasem może nie chcieć, no!

Szamka na mieście
"Czy wiesz, że: Oulu słynie ze swoich tanich knajpek i barów z jedzeniem na wynos?" - zadaje pytanie jeden z plakatów w akademiku. Rzeczywiście, tanie żarło jest nie od parady, kiedy człowiek robi dłuższy wypad w miasto, nie chce mu się gotować albo ma po prostu smaka na konkretną szamkę. 
Źle: znowu ceny i niefajny przelicznik PLN/€. Wiadomo, w knajpie żarcie swoje musi kosztować, zwłaszcza w centrum albo tam, gdzie da się z turysty wycisnąć jakiś grosz, ale od samego patrzenia na niektóre ceny łzawią kieszenie. O ile da się jeszcze znaleźć pizzę (nawet z mielonym reniferem!) posiadającą jakiś rozsądny stosunek ceny do jakości, o tyle kebab nie musi być super ostry, by się nad nim rozpłakać.
Dobrze: gotowe dania do samodzielnego odgrzania nie zachwycają smakiem i wymagają sporego tuningu, aby dostosować je do naszych kulinarnych upodobań. Miejskie jadło jest na szczęście pozbawione tej wady i jeśli zamówisz sos typu "Mordor w mordzie" - będziesz go mieć. Dla miłośników łagodniejszych smaków również znajdzie się cała gama dodatków rozpieszczających kubki smakowe. Dodatkowy plus za porcje, którymi
Picture
Włoska opera:  uwertura do pizzy.

śmiało najadamy się na spółkę (wliczając dopchanie się dodatkami X3). Do syta i smacznie - w sumie o to właśnie chodzi, co nie?
Jeszcze lepiej: bar sałatkowy gratis w porze lunchu lub na stałe wkalkulowany w cenę zamawianego posiłku PLUS dodatki w określonych godzinach. I, tak, jeśli zamawiasz kebaba w picie z sałatką, to cała buła wypełniona jest mięchem, a zielenina ląduje na talerzyku obok, również w ilości zdolnej wypełnić drugi chlebek. Trzeba się nieco naszukać, aby trafić do takich hojnych lokali (i mieć szczęście, aby się wstrzelić w godziny) - przynajmniej za pierwszym razem, ale najczęściej posiłek jest wart wysiłku, a i zarząd akademików nie pozostawił studentów na pastwę domysłów i internetowych opinii o knajpach (i to fińsku, weź se to sam tłumacz, psiakrew...), tylko wydał internetową mapkę z zaznaczonymi punktami, które warto sprawdzić. 

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i to, czy komuś opisane rozwiązania przypadną do gustu, czy nie, jest kwestią indywidualną. Mnie się tam większość uśmiecha i kilka zwyczajów przeniosłabym wprost na nasz grunt (inne wymagałyby pewnych poprawek uwzględniających skłonności pewnej części rodaków...). Podoba mi się ten kraj, tak zwyczajnie i po ludzku. 
Latem. :)



Leave a Reply.